Odebrałam dzisiaj z lotniska moją mamę. To już drugi raz, kiedy będziemy świętować w Kaliforni, zapewne nieco bardziej na luzie niż w Polsce. Plany mamy ambitne, ale zobaczymy co ostatecznie z nich wyjdzie Nie posiadam się wprost z radości z tej wizyty. Tęsknota towarzyszy nam w każdych rozmowach, ale czas świąteczny to szczególny ciężki okres dla rozłąki, więc super że będziemy razem.
Choć zaklinałam mamę na wszystkie świętości, aby nie pakowała swojego bagażu do ostatniego dozwolonego grama, moje słowa poszły na nic. Mamy wiedzą swoje. I tym oto sposobem stałam się szczęśliwą posiadaczką najlepszej konfitury z czarnej porzeczki, wielkiej butli wiśniowej nalewki, kilku słoików miodu, wielkiego wora kukułek i michałków, pudła z chałwą i torby za’ataru, a w zasadzie półkilogramowego wora, który moja mama kupiła całkiem niedawno podczas swojej podróży do Ziemi Świętej.
Nie jest tajemnicą, że na punkcie za’ataru mam totalnego fioła i dodaję go do prawie wszystkiego. Swoją miłością do tej przyprawy zaraziłam nawet swoją mamę, która równie wielki worek kupiła też sobie. Wielkie pudło, które przywiozłam ze sobą jeszcze z Pragi jest już na ukończeniu, więc cieszę się, że będę mogła zapełnić je na nowo. A do listy za’tarowych przepisów dodaję dzisiaj kolejny.
Puree z pieczonych buraków podkręcone za’atarem i jogurtem. Może stanowić lekką przekąskę, lub pełnowartościowy posiłek gdy zagryziemy go pajdą domowego chleba. Śliniłam się na widok tego przepisu w książce Jeruzalem od dawna i w końcu nadszedł czas wypróbowania go. Zrobiłam lekkie zmiany: zamiast buraków czerwonych użyłam buraków złotych – ciekawa byłam jak smakują, więc zdecydowałam się w końcu je kupić. Są w smaku nieco bardziej delikatne od czerwonych, ale wciąż zachowują buraczany charakter. Tego dnia w kuchni nie miałam koziego sera (choć byłam przekonana, żę tak), więc danie przez przypadek stało się wegańskie. Ale jeżeli tylko macie taki ser, to koniecznie go użyjcie, Nie od dziś wiadomo, że kozi ser i buraki to najlepsi kumple. Nieco więcej szczypiorku, orzechy i daktyle. O nich sobie jeszcze kiedyś porozmawiamy – to moje niedawne odkrycie dzieki któremu słodycze mogłyby przestać istnieć. Ale tymczasem powróćmy do buraków…
Buraczane puree z jogurtem i za’atarem ( 6 porcj*)
900 g buraków
2 ząbki czosnku
1 mała papryczka chilli (pozbawiona nasion)
250 g greckiego jogurtu
1,5 łyżki syropu z daktyli (syropu klonowego lub miodu)
1 łyżka za’taru + 1 łyżka soli
3 łyżki oliwy z oliwek
3 zielone cebulki + 15 g uprażonych orzechów + 60 g koziego sera (do dekoracji)
4 duże daktyle (opcjonalnie)
Buraki potnij na połówki, jeżeli są dość małe, pozostaw w całości. Umieść na blaszcze i wsadź do piekarnika nagrzanego do 200 stopni na przynajmniej godzinę. Buraki są gotowe wtedy, kiedy ostrze noża dość łatwo zanurza się w nich zanurza. Kiedy buraki nieco przestygną obierz je ze skóry i podziel na mniejsze części i daj im kompletnie wystygnąć.
W blenderze umieść buraki, czosnek, chilli, jogurt i zmiel wszystko na gładką masę. Przełóż ją do miski, dodaj syrop z daktyli (syrop klonowy lub miód), oliwę z oliwek, za’atar i 1 łyżkę soli i wszystko dobrze wymieszaj. Puree przełóż na duży płaski talerz. Posyp je posiekaną zieloną cebulką, orzechami i kozim serem (i daktylami). Polej odrobiną oliwy, podawaj natychmiast.
Smacznego!
A może coś takiego?
The post Buraczane puree z jogurtem i za’atarem appeared first on Gotuje, bo lubi.